niedziela, 3 sierpnia 2014

Prolog

Mam nadzieję, że się spodoba :D


W Dolinie Godryka panowała cisza jak makiem zasiał, z dala od mugolskich miast pełnych hałaśliwych maszyn i wiecznie jarzących się neonów. Wydawać by się mogło, że to osiedle jest jak z innego świata i w istocie tak właśnie było. Dolina ta jest zamieszkana wyłącznie przez czarodziei, jest to jedno z nielicznych wyłącznie magicznych osiedli. Cisza i spokój, ciemna noc. Nic nie zwiastowało tego, co za chwilę miało się tu rozegrać.
Przed małym domkiem z numerem 18 nagle, znikąd pojawiła się grupka osób ubranych w czarne szaty, kaptury mieli zarzucone na głowy, dzięki czemu nie było widać ich twarzy. Tylko jedna postać wyróżniała się z małego tłumku. Była wysoka i chuda, nie miała ubranego kaptura, było w niej coś przerażającego, nieludzkiego. Postacie w kapturach otaczały ją jak wierni służący otaczają swego pana. Lord Voldemord, tak to on przyszedł tu, aby zabić tego, który ma go zniszczyć. Weszli do domu, nie robiąc przy tym żadnego hałasu, jakby sunęli po podłodze niczym węże podpełzające do swojej nieświadomej niczego ofiary.
W tym samym czasie na piętrze rudowłosa kobieta właśnie wstawała z łóżka, coś kazało jej iść do pokoiku syna, jakaś niewidzialna moc. Spojrzała na śpiącego męża, lekko się uśmiechnęła po czym skierowała się do sypialni Harrego – ich syna. Weszła cichutko, aby nie obudzić chłopca, spojrzała na synka i omal nie wybuchła śmiechem, w ostatniej chwili stłumiła go w cichy chichot, jej syn spał dokładnie w tej samej, pozie co jej mąż, byli do siebie tacy podobni. Wzięła delikatnie chłopca na ręce i wróciła z nim do sypialni. Od wieczoru czuła, że wydarzy się coś złego, jeśli będzie mieć obu swoich mężczyzn blisko będzie czuła się o wiele lepiej. Zatrzymała się w połowie drogi do sypialni, wydawało jej się, że coś usłyszała, przez chwilę nasłuchiwała, ale nic więcej nie usłyszała, wzruszyła tylko ramionami i weszła do pokoju. Położyła Harrego na łóżku i sama weszła pod kołdrę, po chwili znów zapadła w sen.
Czarny Pan zbliżał się już do mniejszej sypialni z przygotowaną różdżką, zajrzał do środka jednak chłopca już tam nie było. Skierował się, więc do pokoju naprzeciw, uchylił ostrożnie drzwi. Idealnie, cała trójka spała smacznie w łóżku. To będzie dziecinnie proste. Był to naprawdę słodki obrazek, mały Harry spał w środku otoczony rodzicami, oboje byli teraz zwróceni w stronę synka. Lily - matka chłopca trzymała rękę na brzuszku synka. Tak był to naprawdę uroczy widok, jednak Voldemorta to nie obchodziło, on nie miał uczuć, takie głupie scenki nie wzbudzały w nim litości, wręcz przeciwnie czół jeszcze większą pogardę i wstręt do ludzi takich jak oni. Wycelował różdżką w chłopca, jakże to będzie proste, jedno zaklęcie i nie będzie miał, czego się obawiać. Nawet nie musiał wypowiadać tych słów, był Mistrzem już nie potrzebował słów, wystarczyło pomyśleć „Avada Kedavra”. Triumfował, przez ułamek sekundy myślał, że wygrał, ale coś się stało… W chwili, gdy pomyślał te niewybaczalne słowa, ręka James spoczęła na ręce Lily, którą trzymała na synku. Utworzyło to niewidzialną barierę, która nie dość, że zablokowała zaklęcie to na dodatek odbiła czar w samego Mrocznego Pana. Nie było ono już tak silne, aby zabić, jednak Voldemort czół jak jego moc ulatuje, jak staje się słaby. W akcie desperacji machnął różdżką i zniknął w kłębie czarnego dymu. W chwili, gdy uciekał po domu rozległ się przeraźliwy płacz dziecka, który obudził rodziców, którzy od razu chwycili za różdżki. W domu panował popłoch. Śmierciożercy, którzy pojawili się w domostwie Potterów wraz z swym Panem, próbowali uciekać na różne sposoby, bowiem cały dom aż zaroił się od Aurorów, którym przewodził rozwścieczony Syriusz Black. Miotał zaklęciami pętającymi na wszystkie strony uniemożliwiając ucieczkę napastników, torował sobie tym samym drogę na górę.
- James! Lily! – krzyczał wbiegając po schodach.
- Syriusz – powiedział z ulgą James uchylając drzwi sypialni. Nadal trzymał przed sobą różdżkę jednak, gdy ujrzał przyjaciela opuścił ją.
- Co się stało? – dopytywał się Black. Nadal nie wierząc temu, co widzi. Gdy aportowali się z oddziałem przed dom i ujrzeli wyłamane drzwi wejściowe, myślał, że się spóźnili, że będzie musiał oglądać ciała przyjaciół. Ale oni żyją, Harry tylko płacze, ale to chyba dobry znak, znaczy, że żyje.
- Nie jestem pewny, ale On tu był Syriusz – stwierdził ponuro Potter.
- Ale jak? – nie wiedział, co robić. Voldemort tu był!
- To Harry – powiedziała Lily wychodząc z sypialni z chłopcem na rękach, najwyraźniej malec zmęczył się płaczem i ponownie zasnął – Uratował nas.
- Co? Jak?
- Czułam, że coś się stanie wzięłam go do naszego łóżka i położyłam między nami – wyjaśniła Lily – Vol… Voldemort chciał go zabić – wzięła głęboki wdech, nadal nie mogła w to uwierzyć, jej syn omal nie zginął, wszyscy omal nie zginęli – Chyba Dumbledore miał racje. W Harrym drzemie wielka moc.
- Dobrze zostawmy to na później – odparł Syriusz – Musimy was stąd zabrać.
Wielu Śmierciożerców zostało schwytanych. Rodzina Potterów została odeskortowana do Hogwartu gdzie Dumbledore zwołał pierwsze ściśle tajne zebranie Zakonu Feniksa. Odbyło się ono w gabinecie dyrektora. Wszystkie obrazy w biurze zostały opuszczone przez swych mieszkańców na wyraźną prośbę dyrektora tak, więc spotkali się wyłącznie w zaufanym gronie.
Do Zakonu jak na razie należeli: założyciel Albus Dumbledore – ówczesny dyrektor szkoły Hogwart, jego brat Aberforth Dumbledore, Elfias Doge – prawnik Ministerstwa Magii i przyjaciel Albusa Dumbledore'a, Edgar Bones, Dedalus Diggle, Arabella Figg — charłaczka, informatorka Zakonu, Mundungus „Dung” Fletcher – drobny złodziejaszek, jednak lojalny członek Zakonu, Alastor „Szalonooki” Moody – jeden z najlepszych Aurorów, Kingsley Shacklebolt – Auror, Andromeda Tonks, Artur i Molly Weasley, Gideon i Fabian Prewett – bracia Molly, Alicja i Frank Longbottom, Syriusz i Dorcas Black, James i Lily Potter oraz gajowy Hogwartu Rubeus Hagrid. Do Zakonu należą również wszyscy nauczyciele Hogwartu: Minerva McGonagall – wicedyrektorka Hogwartu, Filius Flitwick, Aurora Sinistra, Bathsheda Babbling, Pomona Sprout, Rolanda Hooch, Septima Vector, Sibylle Trelawney, Severus Snape oraz szkolna pielęgniarka Poppy Pomfrey.
Stawili się prawie wszyscy, brakowało tylko Longbottomów. Prawdę powiedziawszy nikt nie miał od nich żadnych wiadomości już od paru dni, nawet Szalonooki nie wiedział, co się z nimi dzieje, a przecież był ich przełożonym.
- Mam złe wieści – przemówił w końcu Dumbledore – Znaleziono Alicję i Franka Longbottomów. Byli torturowani przez Bellatriks, Rabastana i Rudolfa Lestangeów oraz młodego Bartemiusza Croucha.
Po tych słowach zapadła grobowa cisza. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Alicja i Frank byli jednymi z najlepszych Aurorów.
- Nie, to nie może być przypadek – odezwał się w końcu Moody – Napaść na Potterów, sam Voldemort próbował ich zabić. Teraz wieść o tym, że Longbottomowie byli torturowani. To nie może być przypadek.
-I z pewnością nie jest – odparł spokojnie Dumbledore siadając za swoim biurkiem.
- Ale złapali ich? Lestangów i Croucha? – dopytywał się Aberforth.
- Tak złapali. Już ich eskortują do Askabanu – odezwał się Kingsley – Longbottomowie zostali już przetransportowani do Świętego Munga.
- Co z nimi? – zapytała w końcu Dorcas, trzymała w ramionach syna – Bastiana, miał zaledwie rok, był oczkiem w głowie rodziców. Pani Black nie mogła sobie nawet wyobrazić, co teraz przeżywa jej przyjaciółka, zaledwie kilka godzin temu Potterowie omal nie zginęli.
- Niestety nie jest dobrze – podjął Dumbledore – Na skutek tortur, zapewne zaklęciem Cruciatus, stracili kontakt z rzeczywistością, prawdopodobnie nigdy już nie dojdą do siebie.
Na te wieści po raz kolejny tego wieczoru w gabinecie dyrektora zapadło milczenie. To straszne, potworne, to... Merlinie! Co z ich synem? Przecież mieli syna był chyba w wieku Harrego i Bastiana.
- A co z ich synem? – zadała w końcu to pytanie Lily.
- Mały Nevill jest teraz pod opieką babci, Augusty Longbottom – odpowiedział Dumbledore – To bardzo miła kobieta, ale nadopiekuńcza, a przy tym i bardzo surowa.
Zebranie trwało jeszcze kilka godzin poczym członkowie Zakonu rozeszli się do swoich domów. Wieść, że Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać stracił prawie całą moc przy próbie zabicia małego chłopca obiegła już cały magiczny świat. Mały Harry Potter od teraz będzie nazywany Chłopcem, który Przeżył, jego imię wpisało się na kartach historii magii już na zawsze.
- Nad czym tak rozmyślasz? – zagaił przyjaciela Syriusz. Szukał Jamesa przez chwilę, znalazł go na balkonie w północnej wierzy.
- Tak myślę… Jak my się tu w ogóle znaleźliśmy? – odparł Potter nie odrywając wzroku od księżyca.
- Przylecieliśmy świstoklikiem przecież – stwierdził Black, choć wiedział, że nie o to chodziło jego przyjacielowi.
- Wiesz, że nie o tym mówię – powiedział powoli James – Peter okazał się zdrajcą, a ja powierzyłem mu moje życie, życie Lily i Harrego.
- Nikt z nas go nie podejrzewał – stwierdził Syriusz - Taki mały szczurek miałby być śmierciorzercą? Już prędzej podejrzewałbym wilkołaka.
- Właśnie, przecież go podejrzewaliśmy, podejrzewaliśmy wilkołaka, naszego przyjaciela, który zawsze nas krył w szkole, nie zdradził nas nawet, gdy uczyliśmy się nielegalnie Animagii – James zaczął podnosić głos, chciał krzyczeć, jednak jak dotąd się powstrzymywał, patrzył tylko wyzywająco na przyjaciela.
- Wiem Rogaczu, wiem! – próbował uspokoić przyjaciela Black – Zraniliśmy go i to bardzo, ale tego nie da się naprawić. Nawet Dumbledore nie wie gdzie on mógł się podziać.
- Lunatyk był naszym przyjacielem, a my go zdradziliśmy, byliśmy jego jedynymi przyjaciółmi i go odtrąciliśmy tylko, dlatego, że ma mały futerkowy problem – powiedział już spokojnie Potter i znów spojrzał na księżyc – Spójrz Łapo, dziś pełnia.
Całej tej rozmowie, stojąc przy wejściu na balkon, przysłuchiwały się Lily i Dorcas. Obie miały łzy w oczach. One również podejrzewały Remusa Lupina o to, że jest śmierciorzercą, a przecież on był ich przyjacielem. W pierwszym starciu z siłami Mrocznego Pana zginęła Anna jego ukochana, z nich wszystkich Lunatyk miał najwięcej powodów do szczerej nienawiści Lorda Voldemorta. A jednak to właśnie na nim scedowały się wszystkie ich podejrzenia, gdy dowiedziano się, że w szeregach Zakonu Feniksa jest szpieg Voldemorta. Może nikt nie powiedział mu tego, wprost, ale wszyscy dawali mu do zrozumienia, co o nim myślą, w końcu nie wytrzymał, poddał się i zniknął z ich życia. Teraz nawet nie wiedzą czy żyje.
   
                                                                           ^^^

Trzy lata wcześniej

Było strasznie gorąco, środek lata w Kalifornii to istne piekło, zwłaszcza dla nie przywykłego do tego skwaru Brytyjczyka. Właśnie wysiadł z samolotu. Wybrał ten sposób transportu, bo nie chciał rzucać się w oczy tutejszym magicznym władzą. Był czarodziejem brytyjskiego pochodzenia w obcym sobie kraju, w dodatku z bardzo uciążliwą przypadłością, dlatego właśnie nie używał magii, schował swoją różdżkę głęboko w torbie podróżnej, na którą teraz czekał przy odbiorze bagaży. Ukrywał się wśród mugoli od prawie roku, zaczął już powoli przyzwyczajać się do tego życia, życia bez magii, czasami nawet miał ochotę złamać swoją różdżkę i wyrzucić ją, ale to była jego jedyna pamiątka, jaka została mu po rodzicach, no był jeszcze Saladin, ale to już stare kocisko, choć z pewnością magiczne, to jednak stare. Rodzice kupili mu go, gdy został prefektem, byli z niego naprawdę dumni, ciekawe, co powiedzieliby teraz gdyby go widzieli. W końcu przyjechała jego walizka i klatka Saladina. Egipski Mau znów spał, zresztą jak zawsze. Wziął swoją walizkę oraz kocią klatkę i skierował się w stronę wyjścia z lotniska. Mocując się z ciężką walizką i transporterką próbował pchnąć drzwi, aby je otworzyć i już prawie mu się to udało niestety w tej samej chwili z całym impetem wpadła na niego jakaś młoda kobieta, w rezultacie oboje wylądowali na ziemi…

W tym samym czasie

Siostry Halliwell, w świecie magii znane, jako Czarodziejki, ścigały właśnie czarnoksiężnika Antona, który powinien być gdzieś na lotnisku.
- Phoebe, jesteś pewna, że on tu jest? – spytała już nieco zniecierpliwiona, Piper.
- Tak jestem tego pewna – odparła tamta – według mojej wizji będzie próbował zabić jakiegoś mężczyznę w łazience.
- Miłe miejsce na śmierć, nie ma, co – stwierdziła sarkastycznie Prue.
- Widzę go! – Krzyknęła Phoebe i rzuciła się w pogoń za czarnoksiężnikiem nie zważając na to, co, lub kogo ma przed sobą. Przebiegając koło wyjścia z lotniska wpadła przez przypadek na mężczyznę, który właśnie próbował sobie poradzić z otwarciem drzwi, nie upuszczając przy tym walizki i klatki z jakimś zwierzakiem. I wtedy to się stało, najmłodsza Czarodziejka posiada dar wizji, gdy zderzyła się z tym nieznajomym zobaczyła jego śmierć.

Schody przed Biblioteką Miejską, wieża zegarowa wybiła właśnie północ. Jest cicha i spokojna noc. Jakiś mężczyzna próbuje się dostać do środka budynku. Nagle za nim pojawia się jakaś zakapturzona postać, która wyciąga z płaszcza różdżkę i celuje w plecy nic nieświadomej ofiary, wypowiada zaklęcie i z różdżki wylatuje zielony promień, godzi mężczyznę, a ten od razu pada martwy. Zanim wizja zniknęła dostrzegła jeszcze znak na przedramieniu napastnika – czaszkę z wężem wypełzającym z jej ust.

-Phoebe goń go! – z letargu wyrwał ją głos Prue. Phoebe wybąknęła tylko szybkie przepraszam i pognała za Antonem.
Gdy Prue i Phoebe dobiegły do wejścia do toalety zastały tam nieco zmieszaną Piper.
- Piper, co jest? – dopytywała Prue.
- Powinnyśmy tam wejść? – zastanawiała się na głos Piper – To przecież męska toaleta.
- Och daj spokój ratujemy życie niewinnemu – stwierdziła Phoebe i nie czekając na reakcję sióstr weszła do środka. Pozostałe dwie siostry spojrzały tylko na siebie i poszły za swoją siostrą.
Piper swą mocą zamroziła przerażonego niewinnego. Prue dzięki swej telekinezie uwięziła Antona w kryształowej klatce. Po czym Trzy Siostry wypowiedziały zaklęcie odebrania mocy:
Iam et ago,
hic et ago
Malus et bonus,
Mos inconessus,
Superdico nos
Niech wróci skąd przyszła.
Niech zniknie twa moc.

Później wezwały Aurorów, aby ci odeskortowali niebezpiecznego więźnia do Alcatraz – amerykańskiego magicznego więzienia.


Jakiś czas później, dom Czarodziejek

- Phoebe, co robisz? – zapytał Coop, jej świeżo upieczony mąż, wchodząc na poddasze.
- Szukam czegoś – odparła Phoebe nie odrywając wzroku od Księgi Cieni.
- Stało się coś? – dopytywał się dalej kupidyn.
- Nie… Znaczy tak… To znaczy, sama nie wiem – powiedziała z rezygnacją Czarodziejka – Miałam wizję.
- Czy siostry wiedzą?
- Nie jeszcze nie. Chciałam najpierw sprawdzić to, co widziałam.
- Może powinnaś im powiedzieć, pewnie będą chciały pomóc.
- Pomóc, w czym? – zapytała Piper wchodząc na poddasze.
- Phoebe miała wizję –wyjaśnił spokojnie Coop.
- Co?! Znowu?! – zapytała zrezygnowana Piper – Przed chwilą wróciłyśmy z lotniska. Nawet nie zdążyłam nic zjeść.
- Wizję miałam już na lotnisku – stwierdziła spokojnie Phoebe przeglądając dalej Księgę.
- I kiedy miałaś zamiar nam o tym powiedzieć? – Do rozmowy wtrąciła się Prue, która właśnie weszła na poddasze.
- Kiedy znajdę to czego szukam – najmłodsza siostra nawet nie spojrzała na pozostałych tylko nadal wertowała karty Księgi Cieni.
Nagle na poddaszu pojawił się Leo Wyatt – mąż Piper. Jest on również Duchem Światłości sióstr Halliwell – czyli czymś w rodzaju anioła stróża dla czarownic i czarodziejów.
- Leo gdzie byłeś? – dopytywała się jego żona.
- Sprawdziłeś to o co cię prosiłam? – zwróciła się Phoebe do nowoprzybyłego.
- Byłem na Górze – odpowiedział Leo swojej żonie – I tak już wiem co to za symbol – tu zwrócił się do Phoebe.
- No i? – ponagliła go najmłodsza Czarodziejka.
- Czaszka z wypełzającym wężem z ust to symbol Śmierciożerców – zaczął wyjaśniać Wyatt.
- Śmierciożerców? Gdzieś już słyszałam tą nazwę – zamyśliła się Prue, a po chwili wybiegła ze strychu jak oparzona. 
- Śmierciożercy to zwolennicy Lorda Voldemorta – zaczął wyjaśniać Leo pozostałym zgromadzonym, którym ta nazwa nic, a nic nie mówiła – Voldemort, a raczej Tom Marvolo Riddle, jest jednym z najpotężniejszych czarnoksiężników w Europie.
- Skoro jest taki potężny to dlaczego my o nim nie słyszałyśmy? – zdziwiła się Piper.
- Ponieważ jak na razie działa on głównie w Europie – wyjaśniał nadal Leo – A my mamy na głowie chordy demonów, które pragną zostać Źródłem Wszelkiego Zła.
- Acha! – na poddasze znów weszła Prue, trzymała w ręku jakąś książkę – Znalazłam! – z tym okrzykiem siadła na sofę ustawioną pod ścianą – To najnowszy egzemplarz „Historii Nowożytnej Świata Magii”. Piszą tu, że… No niewiele tu tego jest, ale ogólnie śmierciożercy to poplecznicy Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Ich symbolem jest właśnie czaszka z wypełzającym z jej ust wężem.
- Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać? – zapytała Phoebe.
- Tak europejscy czarodzieje nazywają Voldemorta – wyjaśnił jej Duch Światłości – Nazywają go też Sam-Wiesz-Kto. Oni się go naprawdę boją. Jego potęga coraz bardziej wzrasta, Amerykańskie Ministerstwo Magii i Starsi obawiają się tego, że Europa może mu już nie wystarczyć.
- Nie rozumiem tych Europejczyków – pokręciła głową Prue – Wieki temu większość państw Europy odcięła się od wpływów Starszych – przerwała na chwilę – Ok. rozumiem, że czasami ich „odgórne” zasady są nie do zniesienia, ale gdy słucham doniesień ze Starego Lądu to coraz bardziej dochodzę do wniosku, że Duchy Światłości bardzo by się tam przydały – Ona jako jedyna z sióstr była jako tako poinformowana o tym co dzieje się w Europie z racji tego, że była nauczycielką w Amerykańskiej Akademii Magii. Nauczał młodych adeptów Historii Magii, niektórzy z uczniów chcieli później wyjechać do Hiszpanii, Włoch lub do Francji dlatego też należało ich uczulić na to co dzieje się w Europie.
- Starszyzna też tak twierdzi – odparł nieco zrezygnowany Wyatt, on również podzielał to zdanie – Ale ma związane ręce. Jeśli, Brytyjskie Ministerstwo Magii nie poprosi o pomoc my nie możemy nic zrobić.
- Ok. – przerwała tą nieco dołującą rozmowę najmłodsza z sióstr – Możemy skupić się na mojej wizji? Proszę.
- A wiesz w ogóle gdzie i kiedy ma się to stać? – zapytała Piper.
- Tak. Dziś o północy przed Biblioteką Miejską – odparła Phoebe.
- Więc mamy… – powiedziała Prue spoglądając na zegarek – jeszcze sześć godzin żeby się przygotować.
- Wiesz może jak zginie nasz niewinny? – zapytała jeszcze Piper.
- Nie znów taki niewinny – burknęła Prue – Próbował włamać się do biblioteki.
- Och daj spokój – zwróciła się do niej Piper – Nie nam go oceniać. My mamy go tylko uratować przed śmiercią.
- Właśnie – przytaknęła jej Phoebe – Jeśli chodzi już o jego śmierć. Nie musiałam nawet słyszeć co mówił ten czarnoksiężnik aby stwierdzić, że użył Niewybaczalnego – zielony promień, martwy gość… Mówić dalej.
- Nie, nie trzeba wiemy, że chodzi o Avada… – próbowała powiedzieć Piper ale przerwała jej Prue.
- Nie wymawiaj tych słów w tym domu! – Odkąd ich rodzice zginęli trafieni tym zaklęciem najstarsza z Czarodziejek stała się nieco przewrażliwiona na jego punkcie. Właściwie nie lubiła, a wręcz nienawidziła, wszystkich trzech Zaklęć Niewybaczalnych.
- Ok. nieważne – odparła szybko średnia Czarodziejka aby załagodzić sytuację.
- Dobra – odparła Prudence wstając z sofy na której siedziała – Drogie panie różdżki w dłonie, mogą się nam przydać. Piper znajdź eliksir usypiający, Phoebe poszukaj w Księdze Cieni wszystkiego na temat tego Niewybaczalnego, ja idę po kryształy.
- A my? – zapytał nieco zdezorientowany Coop wskazując na siebie i Leo.
- A wy – zwróciła się do nich Piper – Zostaniecie grzecznie w domu. Jeśli będziemy któregoś z was potrzebować to zawołamy – po tych słowach wyszła razem z siostrami ze strychu.
- Czuję się trochę urażony – stwierdził zszokowany Leo.
- Od kiedy to my, faceci mamy siedzieć w domu, gdy nasze kobiety idą walczyć? – zastanawiał się na głos Coop.
- Taki już urok bycia mężem Czarodziejki – stwierdził Wyatt.


Okolice Biblioteki Miejskiej, dochodzi północ

Młody mężczyzna skradał się w stronę wejścia do biblioteki. Miał zamiar włamać się do tego budynku, nie ważne jak bardzo irracjonalnie to brzmiało właśnie to chciał zrobić. Co go do tego pchnęło? Przecież od dziecka był bibliofilem, kochał książki, to byli jego jedyni prawdziwi przyjaciele. Więc dlaczego włamuje się do biblioteki? Odpowiedź jest prosta. Bał się. Bał się, że powtórzy się tu historia z Bułgarii. Otóż od paru miesięcy jest na tropie pewnego artefaktu. Usłyszał o nim w grupie, z którą przez jakiś czas żył w Wielkiej Brytanii, jednak jak się okazało jej członkowie zaczęli bratać się z samym Czarnym Panem, więc odszedł od nich i nie dowiedział się niczego więcej. Pamiętał tylko nazwę - Klepsydra Tempusa. Wiedział doskonale, że w większych miastach, takich jak to, w mugolskich bibliotekach są ukryte drzwi do magicznych bibliotek i on chciał się teraz tam dostać. Włamuje się tylko dlatego, że w Sofii, gdy tylko próbował dostać się do części magicznej tamtejszej biblioteki, został wylegitymowany. Wtedy dowiedzieli się o jego przypadłości i automatycznie uznali za szpiega Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać i chcieli deportować go z powrotem do Anglii, a tego nie chciał. Nie miał pojęcia jaki jest stosunek Amerykańskiego Ministerstwa Magii do takich jak on, ale wolał nie ryzykować, z tego co wywnioskował z podsłuchanej rozmowy wynikało, że zostało mu naprawdę niewiele czasu na rozwikłanie tej zagadki. Zaczął siłować się z zamkiem, na mugolskim filmie szpiegowskim, który kiedyś oglądał, wydawało się to dziecinnie proste, niestety takie nie było. Nie wytrzymał w końcu i wyciągnął z kieszeni wyświechtanej kurtki różdżkę, już miał rzucić zaklęcie otwierające gdy usłyszał kobiecy krzyk.
- Hej uważaj! – krzyknęła nieznajoma, była w towarzystwie dwóch innych kobiet. Chyba zwracała się do niego, przemknęło mu przez myśl. I miał rację, tuż za jego plecami stała jakaś zakapturzona postać z wyciągniętą różdżką w jego stronę.
Niewiele myśląc odskoczył na bok i bardzo dobrze bo chwilę później przerażający zielony promień ugodził w drzwi wejściowe, dokładnie w miejscu, w którym przed chwilą stał. Następne wydarzenia to dla niego wielka rozmazana plama. Pamięta, że zaczął miotać w napastnika jakimiś zaklęciami, ale w danej chwili był zbyt wystraszony, aby cokolwiek zapamiętać. Jedyne co udało mu się zarejestrować to fakt, że ów trzy kobiety również walczą z jego napastnikiem i to nawet dość skutecznie. W końcu udało się go przepędzić, chyba uznał, że nie ma szans w tej nierównej walce.
Gdy cała adrenalina z niego wyparował był już lekko zmęczony, więc przysiadł na schodach prowadzących do biblioteki. Dopiero po chwili zauważył, że jego wybawczynie nadal tam są i w dodatku go obserwują. Trochę się zmieszał, a one bez słowa podeszły do niego i w tej chwili poczuł się nieco osaczony.
- Wiesz, że powinnyśmy zawiadomić policję? – powiedziała ta która wcześniej go ostrzegła, jak się później okazało najstarsza z trzech sióstr – Albo raczej Aurorów, sądząc po tym kawałku drewna w twojej ręce.
- Tak wiem – powiedział cicho – Ale…
- Ale – przerwała mu inna z kobiet, średnia z sióstr – Nie zrobimy tego…
- Jeśli, powiesz nam dlaczego próbowałeś włamać się do biblioteki w środku nocy – dokończyła ostatnia, najmłodsza siostra.
- To długa historia – odparł, uświadomił sobie właśnie, że właściwie nie ma nic do stracenia, może one uwierzą w jego historię – Nawet nie wiem od czego zacząć.
- Może od przedstawienia się? – zaproponowała najstarsza – Ja jestem Prue, a to Piper i Phoebe – przedstawiła się i swoje towarzyszki. Uśmiechnęła się do niego lekko, dając mu tym samym do zrozumienia, że powinien się odwdzięczyć tym samym.
- Ja… - zawahał się chwilę. Powinien im powiedzieć swoje prawdziwe imię? – Jestem – wziął głęboki oddech – Jestem Remus.

2 komentarze:

  1. Zapowiada się całkiem fajna historia. Połączenie Harrego i Czarodziejek. I na dodatek Lily i James żyją a Remus wylądował w Stanach. Masz kilka błędów ortograficznych :P Czekam na ciąg dalszy z niecierpliwością :) Owocnego wena :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj :) W końcu, po tak długim czasie, postanowiłam do Ciebie zajrzeć i powiem szczerze, że nie jestem rozczarowana - zapowiada się cudowne opowiadanie. c:
    Teraz widzę, o co Ci chodziło u mnie - w moim prologu nie było wiadomo co się dzieje, gdzie, który jest rok, u Ciebie jest to bardzo rozpisane, wszystko da się zrozumieć. Wprowadziłaś wiele wątków, podoba mi się to :D
    Szablon jest trochę mało zachęcający, ale wierzę, że nad nim popracujesz ;) To chyba jedyne, do czego mogłabym się przyczepić :>
    I trafiłaś w sedno, bo uwielbiam połączenie Dorcas x Syriusz i jejku, oni mają synka *-* Jak cudownie! <3
    Na pewno powrócę do Twojego bloga, będę czytać najnowsze notki, jeśli się pojawią i oczywiście, postaram się regularnie komentować :3
    To tyle ode mnie :) Pozdrawiam!
    + jeśli pojawi się notka, proszę, powiadom mnie na http://lily-james-lovestory.blogspot.com/ :>

    OdpowiedzUsuń